Szkoła Podstawowa nr 231 im. gen. Mariusza Zaruskiego
Szkoła Podstawowa nr 231 im. gen. Mariusza Zaruskiego
Search

Międzynarodowy Dzień Wolontariusza

Opracowanie: Patrycja Mercik

5 grudnia obchodzony jest Międzynarodowy Dzień Wolontariusza. W tym dniu chcielibyśmy podziękować szczególnie młodym wolontariuszom z naszej szkoły, którzy przygotowują akcje charytatywne i pomagają innym nie oczekując niczego w zamian.

Dziękujemy uczniom z Wolontariatu Szkolnego oraz grupy BOGUmił i DOBROmirki za zaangażowanie i okazane serce na rzecz potrzebujących (https://sp231.waw.pl/bogumil-i-dobromirki/).

Dziękujemy Wolontariatowi Misyjnemu Salvator, który wspiera nasze działania (http://wms.sds.pl/).

Dziękujemy Fundacji im. Heleny Kmieć, która motywuje nas do działania organizując ogólnopolski projekt Podaj Dobro Dalej (http://helenakmiec.pl/).

Wszystkim, którzy jeszcze się zastanawiają, czy warto zostać wolontariuszem, polecamy świadectwa Marty i Rafała z Wolontariatu Misyjnego Salvator.


ŚWIADECTWA WOLONTARIUSZY

Cześć!

Mam na imię Marta i jestem wolontariuszką Wolontariatu Misyjnego Salvator już 3,5 roku. Od dziecka bliska była mi tematyka misyjna, lubiłam słuchać opowieści misjonarzy w czasie rekolekcji i pielgrzymek, marząc o tym, że pewnego dnia ja też będę pomagać ludziom, tak jak oni. Oczami wyobraźni widziałam siebie jako misjonarkę na czarnym lądzie, poświęcającą się dla dobra innych. Jedynym problemem było to, że nie bardzo wiedziałam, jak miałabym im pomagać. Oczywiście początkowo barierą był wiek – nikt nie wysyła dzieci na misje do Afryki. Jednak z czasem, gdy dorosłam myślałam, że jako bardzo młoda osoba nie mam za wiele do zaoferowania misjom. Na szczęście dołączenie do WMSu pokazało mi jak bardzo się myliłam!

O Wolontariacie Misyjnym Salvator usłyszałam na pielgrzymce do Częstochowy, wiele lat przed dołączeniem do niego, jednak dopiero gdy dowiedziałam się o śmierci Helenki Kmieć poczułam, że chcę być taka jak ona, że skoro ona mogła działać to ja też mogę! Zbiegło się to w czasie z wyjazdem mojego przyjaciela – księdza na misję do Zambii. Wtedy poszłam na spotkanie wolontariatu pierwszy raz. Pamiętam dobrze ten dzień. Poznałam wtedy kilkoro niesamowitych ludzi. Najbardziej zapadła mi w pamięć jedna dziewczyna. Gdy tylko weszła, cały pokój rozjaśnił się jakby od jej uśmiechu. Uściskała mnie jakby dobrze mnie znała i czekała właśnie na mnie. Dziś myślę, że to właśnie dzięki tej jej radości zostałam w WMSie na dłużej. Już na pierwszym spotkaniu zaangażowałam się w jakąś regionalną działalność. Z czasem poznałam więcej wolontariuszy i zakochałam się w ich sposobie życia, w tym, że zawsze byli gotowi do działania. Gdy tylko pojawiała się jakaś potrzeba, pojawiali się też ludzie gotowi na nią odpowiedzieć. To mnie urzekło. Osoby z WMSu, które poznałam przez te lata są dziś moimi przyjaciółmi i stale inspirują mnie do robienia dobra! Tak działa Pan Bóg przez otaczających nas ludzi i dlatego warto otaczać się wartościowymi osobami! 😀

Tak jak wspomniałam, moim marzeniem była misja w Afryce. Jednak w salwatoriańskim Wolontariacie, zanim pojedzie się na długą misję, trzeba odbyć krótką, na jakiejś placówce europejskiej: Białoruś, Ukraina, Węgry, Gruzja lub Albania. Wybrałam Ukrainę, ze względu na krótki czas misji – dwa tygodnie. Jechałam tam z poczuciem, że to tylko drobny przystanek na mojej drodze do zostania „prawdziwym misjonarzem” – w Afryce. Myślałam, że przecież w kraju europejskim, cywilizowanym, tuż za naszą wschodnią granicą nie ma potrzeby misji katolickich. Kolejny raz Pan Bóg pokazał mi, że bardzo się mylę.

Nasza misja w Brzozdowcach, na Ukrainie polegała na organizacji półkolonii dla dzieci. Modliliśmy się wspólnie i bawiliśmy. Okazało się, że wiele z „naszych” dzieci pochodzi z bardzo ubogich rodzin, często rozbitych. Wiele wychowuje się bez taty lub mamy, którzy pracują za granicą, także w Polsce, aby zarobić na utrzymanie swojej rodziny. W oczach tych dzieci widziałam ogromną potrzebę poświęcenia im uwagi, odrobimy miłości i czułości. Dzieciaki były mega urocze i wdzięczne, chętnie angażowały się w proponowane przez nas zabawy, a my staraliśmy się przemycić w nich historie biblijne. Na Ukrainie tylko 0,5% ludności, to katolicy. Dominującą religią jest prawosławie. To co jest piękne, to że grekokatolicy, prawosławni i rzymskokatolicy, żyją obok siebie w zgodzie. Są sąsiadami, a czasami członkami jednej rodziny. To piękny przykład ekumenizmu. Jednak, podobny kryzys wiary jaki możemy obserwować w Kościele Katolickim jest też teraz w Cerkwii Prawosławnej. Świątynie zieją pustkami. Mało kto uczy dzieci chrześcijańskich wartości. Mało kto zna Boga i pielęgnuje relację z nim. Jako wolontariusze staraliśmy się dawać dzieciakom dobry przykład. Codziennie uczęszczaliśmy na Eucharystię, modliliśmy się wspólnie, bawiliśmy, rozmawialiśmy i uczyliśmy się rozwiązywać konflikty. Był to dla mnie niesamowity czas. Okazało się, że mam wiele do zaoferowania misji – zaangażowanie, chęć do działania, talenty i otwarte serce. Aby opisać wszystkie poruszające historie z tej misji zabrakło by nam na pewno miejsca.

To czego nauczyła mnie ta misja, to że aby być misjonarzem, nie trzeba wcale wyjeżdżać daleko, a wystarczy rozejrzeć się wokół siebie. Może tuż obok, zaraz za granicą państwa, miasta, a może naszego własnego podwórka, są osoby, które nie poznały jeszcze Jezusa, osoby którym brakuje miłości lub znajdują się w trudnej sytuacji, dla których najlepszym przykładem Bożej obecności będzie poświęcenie im chwili swojej  uwagi, dobre słowo lub bardziej konkretna pomoc.

Na misji, do której początkowo podchodziłam z lekkością, zostawiłam kawał serca i zamiast w kolejnym roku wyjeżdżać do dalekiej Afryki, wróciłam do moich dzieciaków z Brzozdowiec, bo widziałam, że właśnie tam jestem potrzebna. Dziś, jestem po trzech misjach. Dwóch na Ukrainie i jednej na Węgrzech. Każda z nich nauczyła mnie nowych rzeczy, mniej i bardziej ważnych, każda pozwoliła poznać wspaniałych ludzi i doświadczyć Bożego działania w codzienności.

To co przewija się przez te wszystkie misje to przeświadczenie, że misją, być może najtrudniejszą, jest trwanie przy Chrystusie i bycie jego świadkiem na co dzień, w szkole, pracy, na uczelni i że Bóg nie powołuje uzdolnionych, ale uzdalnia powołanych!

Jeśli zastanawiasz się, co możesz dać od siebie misjom – nie martw się, masz więcej niż myślisz. A jeśli zastanawiasz się czy warto, mogę odpowiedzieć Ci z całym przekonaniem – WARTO!

+

Marta

– – – – – – – – –

Miejsce mojego wyjazdu na wolontariat to Albania, do której pojechałem w ubiegłym roku na cały lipiec razem z grupką moich przyjaciół. Spędzaliśmy czas głównie porządkując plac zabaw i parafię, a także organizując czas zabaw z dziećmi i młodzieży z dwóch parafii. Było niesamowicie gorąco, tak, że w ciągu mieliśmy siestę, ok. 3 godzin przerwy, bo inaczej nie dało się pracować. Piękny czas wspólnych radości, uśmiechu, choć nie brakowało też trudnych chwil. Spędziliśmy z dziećmi i młodzieżą wiele czasu, był to też znak, że Pan Bóg chce przychodzić również do tych, którzy nie mają za wiele, nie żyją w jakimś dostatku.

Chciałem się tam wybrać, ponieważ bardzo spodobało się spędzanie czasu z młodzieżą, zdarzyło mi się pomagać na półkoloniach, jak też uznałem, że mogę się przydać do pomocy w parafii. I po prostu lubię je, choć nie studiowałem pracy z dziećmi. Modliłem się też i prosiłem innych o modlitwę w różnych sytuacjach i Pan Bóg pomagał. Miałem pewność, że sam chciał, bym pojechał. 🙂 Nawet to, że choć spóźniłem się na pociąg, po krótkiej modlitwie, okazało się, że on też się spóźni i uda mi się dotrzeć do kolejnego przystanku.

Do tej pory wspominam z tęsknotą ten czas.

Wierzę też, że każdy, kto choć trochę pragnie pomagać drugiemu człowiekowi, cieszyć się i smucić razem z nim, śmiało może zostać wolontariuszem. 🙂

Rafał

Opracowanie: Marta Barszczowska

Skip to content